My, dzieci z dworca ZOO

Najlepsza biografia, jaką dotychczas przeczytałam i jestem w 100% pewna, że kiedyś do niej wrócę (czeka na mnie na półce:) ). Nie będę Was zanudzać faktami, w którym roku została wydana, kto jest autorem tekstu, czy ile egzemplarzy zostało wydanych. Większość z Was na pewno też potrafi tą książkę skojarzyć z wydarzeniami lat 70. i słynącym z handlu narkotykami, dworcem ZOO w Berlinie Zachodnim.

Swoje doświadczenia z narkotykami opowiada Christane Vera Felscherinow. Czytając, ma się wrażenie, że siedzi obok nas, wtajemniczając w każdy szczegół i nie wstydząc się tego, do czego się posunęła. Używa wulgaryzmów, przez co czytelnik może jeszcze bardziej odczuwać autentyczność wydarzeń. Czyta się „jednym tchem”, ponieważ bohaterka jest nieprzewidywalna, nie wiadomo do czego za chwilę posunie się, byle tylko dostać swój upragniony narkotyk. Christiane opowiada o swoim dzieciństwie, o tym jak mało możliwości do spędzania wolnego czasu dawała jej okolica, a także o tym, jak się zakochała. W bardzo młodym wieku i szybkim czasie uzależniła się od heroiny i „na głodzie” była w stanie zrobić wszystko, byle tylko dostać wymarzoną „działkę”. Sprzedawała się, uczestniczyła w orgiach, kradła. Tolerowała fakt, że jej ukochany robi to samo, bo przecież robił to „dla nich”. Próbowała tak zwanym „złotem strzałem” popełnić samobójstwo, ale jej się nie udało.

Większość ludzi potępia narkomanów i gdyby to od nich zależało, nie daliby im tej „drugiej szansy”, nie wyciągnęłoby ręki i pozwoliło stoczyć się na dno. Mam jednak wrażenie, że wielu czytając My, dzieci z dworca ZOO, kibicuje Christiane. We mnie książka wywołała mnóstwo emocji: wkurzałam się, kiedy tak wiele razy brakowało jej silnej woli, żeby przetrwać na odwyku, trzęsłam się z obrzydzenia, kiedy czytałam, jak drapała się po całym ciele w miejscach publicznych, bo była „na głodzie”, próbowałam sobie wyobrazić jak wtedy wyglądała, nawet, gdy odkładałam książkę miałam przed oczami ten widok, kiedy nie udaje jej się wstrzyknąć sobie heroiny w domowej łazience, a krew rozbryzguje się wokół, trzymałam kciuki, kiedy mama Christiane zaangażowała się i liczyłam, że pomoże jej się wyleczyć. Był też moment, kiedy pomyślałam sobie: „Jest jeszcze dla niej iskierka nadziei, nie zatraciła się tak bardzo, bo liczy się dla niej mężczyzna, którego pokochała i będzie dla niego walczyć”. Było to wtedy, kiedy Christiane powiedziała Detlefowi, że pierwszy raz chce się z nim kochać nie będąc pod wpływem żadnych narkotyków.

Christiane stała się ofiarą własnej ciekawości i naiwności, ale czy tylko ona ponosi winę? W końcu miała tylko 13 lat, kiedy pierwszy raz sięgnęła po heroinę. Matka, która w swoim dzieciństwie była traktowana bardzo rygorystycznie, postanowiła dać córce trochę więcej luzu, jednak czy nie dała go aby za dużo? Pozwała jej na dyskoteki, palenie, picie, spotykanie się ze znajomymi, o których nic nie wiedziała. Czy gdyby Christiane mieszkała w innym mieście niż Berlin, gdzie narkotyki rozprzestrzeniały się w zawrotnym tempie, to też zostałaby narkomanką?